DZIEŃ 2

Wszystko zaczęło się bardzo spokojnie. Rano przyszedł do mnie lekarz. Przeprowadził ze mną wywiad. W sumie to była tylko formalność, ponieważ lekarz mnie zna. Od pięciu lat jestem ich "próbką" farmakologiczną. Dla wyjaśnienia co miesiąc widzimy się w przychodni a czasami dodatkowo w szpitalu, gdzie podawany miałam lek (na początku interferon a później przeciwciało monoklonalne). Generalnie badanie kliniczne, w którym brałam udział, prowadzi 4 lekarzy. Dlatego też część lekarzy z oddziału znam. A przynajmniej ich widziałam.
Wróćmy jednak do dnia drugiego. Po wywiadzie dowiedziałam się, że będzie obchód za parę godzin. Parę czyli dwie, tak sobie pomyślałam. Faktycznie po 2 godzinach nadszedł czas na obchód. Przyszła do mnie cała ekipa chyba z 20 lekarzy oraz pani pielęgniarka oddziałowa. Główny Szef oddziału prowadzi ze mną rozmowę. Rozpoczął od słów. 
PS - PAN SZEF
J - JA

PS: A to Pani.
Tutaj należy przypomnieć jak leżałam, na tym oddziale jakieś 3-4 lata temu. I jak Pan Szef przyszedł do mnie na obchód to pierwsze pytanie jakie powiedział to:

PS: Jak się Pani czuje?
J: Dobrze. Ja dzisiaj wychodzę. Mówiąc te słowa ostentacyjnie patrze i stukam w zegarek.
Przypominając sobie tę scenę, myślę sobie: to na pewno mnie pamięta. Ale Pan Szef jako profesjonalista kontynuuje wywiad ze mną.

PS: Co Pani czyta?
J: Chmielewską. A w myśli: "Całe zdanie nieboszczyka". Z uwagi na dość niefortunny tytuł powiedziałam tylko, iż mam książkę autorki Chmielewska. 
PS: Nie kojarzę.
J: To takie oldschool-owe książki. 
Jak powiedziałam to na głos, a cały narybek (młodzi lekarze) się uśmiechnął pod nosem, to dopiero do mnie dotarło, że Pan Szef jest raczej dobrze po 60. 
Znów wyjechałam. Cały narybek boi się Pana Szefa bardzo, a  tutaj przychodzi laska wyglądająca na 20-latkę i mówi takie teksty. W myśli AWESOME!
Później szybko przeszliśmy już do właściwego tematu mojego pobytu w szpitalu, czyli powiedziałam moje dolegliwości. Lekarz prowadzący powiedział, jak będzie wyglądać mój pobyt. Kilka słów o plazmaferezie i lekarskie szczegóły mojej dolegliwości. Pan Szef zapytał się kiedy będzie konsultacja z Hematologiem i kiedy nastąpi wkłucie centralne. Generalnie porozmawiali chwilkę na temat mojego przypadku i poszli do innych pacjentów.
Za chwilkę przyszła do mnie pielęgniarka. Pobrała mi krew. Powiedziałam jej jeszcze, że lekarz coś wspominał o wenflonie. Ona powiedziała, że zapyta i wyszła. Za chwilkę przyszedł Pan lekarz Hematolog, który prowadził cały mój zabieg. Przedstawił się i chwilkę porozmawialiśmy. Przyszedł mój lekarz prowadzący i kilka słów zamienili. Pożegnaliśmy się i powiedział do zobaczenia o 20:30.
Po chwili przyszła Pani pielęgniarka i powiedziała, żebym z nią poszła do zabiegowego, aby dać mi wenflon i takie tam. I się zaczęło.
Bardzo spokojnie nic nie świadoma idę z nią do zabiegowego. Wita się ze mną lekarz anestezjolog. W głowie myśli po co anestezjolog to wenflonu? W sumie długo się nie zastanawiałam, ponieważ lekarz był bardzo podobny do kolegi mojego brata, który też jest lekarzem. Pomyślałam sobie: w sumie nie ważnie. Nagle Pan anestezjolog mówi, że będzie wykonywał u mnie wkłucie centralne. Spokojnie do tego podchodząc mówię: dobrze. W sumie trzeba to zrobić. A w głowie myśli: dobrze, że zrobi to specjalista i widać, że ekspert. Nie jedno wkłucie centralne w swoim życiu popełnił. 
W gabinecie zabiegowym kładą mnie na łóżku. Proszą, abym ściągnęła koszulkę. Na szyi maziają mnie lidokainą. Bardzo spokojnie do tego podchodzę, przynajmniej znieczulą mi skórę. W myśli: źle nie będzie. 
A jednak....
Myślałam, że jestem odporna na ból. Nie będę w szczegółach opisywała, jak wygląda wkłucie centralne, ale jeśli będę mieć jeszcze kiedyś tego rodzaju wkłucie  to absolutnie poproszę, aby mnie uśpiono. Można powiedzieć, że ta czynność jest bardzo nieprzyjemna. Szklanki w moich oczach się zaświeciły. Jak wróciłam do pokoju, to od razu zadzwoniłam do Miśka i jedyny tekst jaki powiedziałam to: PRZYJEDŹ!
Wszystko co było w pobliży szyi bardzo bolało. Z szyi wystają rury o długości ok. 10 cm. Jakkolwiek chcesz się poruszyć to Cię boli. A pierwszy zabieg o 20:30. 
Misiek na szczęście szybko przyjechał z moją mamą. Pomogli mi zjeść i wziąć szybki prysznic. O 20:15 przyszła Pani pielęgniarka i normalnie niczym worek kartofli chciała przerzucić mnie na wózek inwalidzki. Na szczęści Misiek stanął w mojej obronie. Powiedział kilka słów i pomógł mi usiąść na wózek. Dojechałam z Panią na Hematologię i tam odbył się cały zabieg. Trwał on 1,5 godziny. Sama wymiana osocza nie jest bolesna. Jednak z uwagi na to, iż jesteś obolały to każdy ruch przy szyi Cię boli. Na szczęście w miarę szybko minęło. Pan dr Hematolog był ze mną cały czas podczas zabiegu. Panie pielęgniarki z hematologi również czasami zaglądały. Jedynie było mi zimno. Jak się tylko troszkę poskarżyłam, to od razu dostałam puchową pierzynę. Nie wiem czy pamiętacie takie pierzyny jak miały nasze babcie, to właśnie o takiej piszę. Jak Panie mnie przykryły to prawie w ogóle nie było mnie widać. 
Po 2 godzinach wróciłam do pokoju na Neurologię. Zameldowałam się Miśkowi, że żyję i się położyłam. Żadnych skutków ubocznych typu gorączka, dreszcze, omdlenia czy gorszych nie miałam. Pani pielęgniarka z mojego kranika pobrała krew i tyle. Należy wspomnieć, iż anestezjolog wykonał jeszcze u mnie wkłucie linii tętniczej. Bardzo przydatna sprawa, zwłaszcza jeśli pobierają Tobie krew po każdym zabiegu. Stąd na lewej ręce miałam dwa wenflony (jeden zwykły do żyły na kroplówkę, jeden tętniczy typu kranik) a w szyi dwie rurki. Nie wyglądało to zbyt zabawnie.
Po poborze krwi, czyli upuście z kraniku i napełnieniu dwóch probówek spokojnie się położyłam i cierpliwie czekałam do rana. O 7:30 następnego dnia miałam kolejny zabieg. A o tym jutro.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SPASTYCZNOŚĆ CD

JEDZENIE

WITAMINA D3